Historia drugiego życia- rzecz o ręcznie malowanych lampionach (2009-04-02)
Chciałabym opowiedzieć pewną historię. Nazwałam ją ''historią drugiego życia''. Związana jest z niezwykłym miejscem, tam zaczęła się moja przygoda. Targ staroci przy ulicy Grzegórzeckiej w Krakowie. Magiczny plac, który co niedziela roi się od ludzi. Jedni - przywożą swoje zbiory, ustawiają je na ulicy, zasyłają nimi chodniki, inni -płynąc niczym strumień środkiem wąskiego chodnika, czujnie rozglądają się w poszukiwaniu swojego skarbu. Poszukiwacze (wśród nich i ja) dzielą się na dwie grupy: pierwsza to ci, którzy dokładnie wiedzą, czego potrzebują. Najczęściej znają topografię miejsca i prostą drogą zmierzają do tych, u których nabędą: hełm austriacki z czasów Franciszka Józefa, szprychy do roweru Wigry4, porcelanową filiżankę z przybladłą różyczką, stare mosiężne klamki... Ja należę do grupy „poszukiwaczy niespodzianek”. Lubię niespiesznie spacerować wśród porozkładanych przedmiotów i pozwalam, by to one przyciągały mój wzrok, by przekonały mnie, że warto schylić się po nie. Lubię baśnie Andersena, więc zwykle nie mogę się powstrzymać od próby ożywienia ich przeszłości. Kim byli ci, którzy wypisali wakacyjne pozdrowienia na pożółkłych już teraz pocztówkach? Jak to się stało, że drewniany anioł stróż wznosi do modlitwy już tylko jedną dłoń? Częścią czyjej twarzy było szklane oko w kolorze szarobłękitnym? Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na szklane naczynia. Pamiętam za to moment, w którym stwierdziłam, że mam ich w domu coraz więcej... Moje naczynia - to właśnie bohaterowie tej opowieści. Ich życie dzieli się na dwie części, dwie historie. Pierwsza, prawdopodobnie pełna pożytecznych zastosowań, kończy się w pewien niedzielny poranek przy ulicy Grzegórzeckiej. To „drugie życie” rozpoczyna się na ósmym piętrze, w pokoju z widokiem na Kopiec Kościuszki. Kiedy już uświadomiłam sobie obecność tych kolorowych, przezroczystych brzuchaczy, zaczęłam się zastanawiać, co mnie w nich tak pociąga, że niemal instynktownie, może nawet obsesyjnie sprowadzam je tak licznie do mojego domu. Nie potrzeba długiej kontemplacji, by zobaczyć, ile prostego piękna w sobie niosą. Większość z nich to ręcznie dmuchane szkło. Dlatego ich kształty bywają nieregularne, kołnierze przekrzywione, kolorystyka niejednolita, a w ściankach widnieją zatopione na zawsze, podłużne pęcherzyki powietrza. Teraz wśród „zwykłych” słojów nie spotyka się już tak pięknego, tak niepowtarzalnego szkła! Zastanawiałam się, co można zrobić, by pokazać ich piękno innym. Przez długie miesiące, bardzo powoli rodził się pomysł ożywienia skazanych na niebyt przedmiotów. Pewnego dnia stało się jasne, że moje naczynia są lampionami, a ich stare ściany potrzebują ciepłego światła świec, by zalśnić, zabłysnąć, zachwycić. Od tamtej chwili rozpoczęło się poszukiwanie ostatecznej formy. Ja zajmowałam się głównie eksperymentowaniem z farbami, kolorami, motywami dekoracyjnymi. Mój przyjaciel poszukiwał sposobu praktycznego używania lampionów. W końcu udało się opracować zasadę przemiany. Tym, co najbardziej niezwykłe w pracy nad nimi, jest ich niepowtarzalność. Kiedy sprowadzam do domu nowy egzemplarz, najpierw długo mu się przyglądam, starając się odgadnąć jego naturę - jakim jest lampionem, bo z pewnością każdy jest inny od tych, które już powstały. A wtedy okrywam go delikatnym płaszczem, specjalną kompozycją koloru i ornamentu, wymyśloną tylko dla niego. Tak więc z wyjątkiem ogólnej zasady , cała reszta to nieustanne poszukiwanie i odkrywanie drugiego życia szklanych naczyń. Tajemnego życia przedmiotów, które odnalazły mnie na targu staroci. O targu staroci i malowanych lampionach opowiadała Beata Skałecka. Ręcznie malowane lampiony Beaty Skałeckiej można obejrzeć w kolekcji: Magia i ciepło. Tekst i zdjęcia: Beata Skałecka
«« powrót |